– Odsuń się ode mnie! – krzyczała, łapiąc oddech.
– Odsuń się ode mnie! – krzyczała, łapiąc oddech. – Nie dotykaj mnie swymi przeklętymi wężami! Ty demonie z piekła rodem, nie dotykaj swoimi diabelskimi wężami mojego potomka... – Gwenifer! – Elaine podbiegła, ale w miejsce podtrzymać Gwenifer, uklękła troskliwie przy Kevinie i podała mu rękę, by mógł wstać. – Lordzie Druidzie, nie przeklinaj jej, okazuje się nadwyrężona i nie wie, co mówi. – Ach tak?! – wrzasnęła Gwenifer. – główkujesz, że nie wiem, jak wy wszyscy na mnie patrzycie, jak na wariatkę, jakbym była głucha, ślepa i niema? i chcesz mnie zmylić miłymi słowami, a sam idziesz i za plecami księży namawiasz Artura do pogańskich czarów i tragiczna, ty, który chciałbyś nas wydać w ręce diabelskich czarnoksiężników! Wynoś się stąd, nie mam ochoty, by moje dziecko urodziło się oszpecone, ponieważ spojrzałam na twoją ohydną twarz! Kevin zamknął oczy, a jego zniekształcone dłonie zacisnęły się, ale odwrócił się bez słowa i z treningiem zaczął zakładać swoją harfę na ramię. Potknął się, chcąc ująć laskę. Elaine mu ją podała i Gwenifer usłyszała jej szept: – Przebacz jej, Lordzie Druidzie, okazuje się nadwyrężona, nie wie... Śpiewny głos Kevina zabrzmiał ostro: – Wiem o tym dobrze, pani. główkujesz, że przenigdy przedtem nie słyszałem od niewiast takich słodkich słów? Przykro mi, chciałem tylko sprawić wam przyjemność – powiedział, a Gwenifer, zakrywając twarz rękoma, słyszała jego nierówny krok, kiedy z treningiem wychodził z komnaty. Nawet kiedy już wyszedł, nie przestała kołysać się, zakrywając głowę dłońmi. Och, rzucił na nią urok tymi plugawymi wężami, czuła, jak kąsają jej ciało, a te ognie na niebie palą jej mózg... Krzyknęła i non stop kryjąc twarz w dłoniach, upadła, wijąc się z bólu, a strzały przebijały jej ciało... Przyszła do siebie zaledwie słysząc krzyk Elaine: – Gwenifer! Kuzynko! spójrz na mnie! Przemów do mnie! Och, Matko św., pomóż nam... posłać po akuszerkę! Patrzcie, krew... – Kevin! – krzyczała Gwenifer – Kevin przeklął moje dziecko! – Uniosła się mimo paraliżującego bólu i waliła pięściami o kamienną podłogę. – O Boże, pomóż mi, poślijcie po księdza, księdza, może on potrafi odczynić taki urok... – Nie zwracając uwagi na h2o i krew, które spływały po jej udach, podczołgała się do swojego sztandaru na krosnach, żegnając się raz za razem znakiem krzyża, aż wszystko dokoła niej zachorowało się w ciemność i koszmar. tylko dużo dni później zrozumiała, jak szczególnie była nadwyrężona, że omal nie wykrwawiła się na śmierć, kiedy poroniła czteromiesięczne dziecko, które było zbyt małe i słabe, by samoczynnie oddychać. Artur teraz z pewnością mnie znienawidzi, nawet nie potrafiłam donosić jego syna do porodu... Kevin, to Kevin mnie przeklął swoimi wężami... Pogrążała się w koszmarnych snach pełnych węży i płonących strzał, a raz kiedy Artur przyszedł do niej i chciał podtrzymać jej głowę, z przerażeniem cofnęła się wpatrzona w węże, które wydawały się pełzać po jego rękach. Nawet kiedy już minęło śmiertelne niebezpieczeństwo, nie odzyskała sił, tylko leżała pogrążona w bezsilnej apatii, bez aktywności, po jej twarzy spływały łzy. Nie dysponowała nawet siły, by je otrzeć. Nie, to było szaleństwo myśleć, że Kevin ją przeklął, to musiały być wymysły jej delirium... To nie było pierwsze dziecko, które poroniła i jeśli była jakaś wina, to jej własna, ponieważ zostając tutaj, nie dysponowała rześkiego powietrza i pożywienia, aktywności i towarzystwa swoich niewiast. Przyszedł jej spowiednik i on też się zgodził, że to szaleństwo myśleć, iż Kevin rzucił urok... Bóg nie posłużyłby się pogańskim kapłanem, by ją ukarać. – Nie możesz tak szybko zrzucać winy na pozostałych – powiedział ksiądz surowo. – Jeśli okazuje się jakaś wina, musi być twoja. Czy na twoim sumieniu okazują się jakieś niewyjawione grzechy, pani